Łeb do słońca - o walce o życie, która zaprowadziła do slow life
Niedawno dostałam wyjątkową wiadomość od jednej z Czytelniczek. Wiadomość przepełnioną bólem, smutkiem, ale też tęsknotą za beztroskimi chwilami i szczęściem. Wszyscy tak bardzo go pragniemy. Boimy się chorób, trudnych wydarzeń w życiu, a gdy musimy mierzyć się z nimi, pojawiają się pytania "Dlaczego ja?", "Czym sobie na to zasłużyłam?". Trudno znaleźć na nie sensowną odpowiedź. Kiedyś od pewnej starszej kobiety, bardzo wierzącej, usłyszałam, że każdy z nas dostaje od Boga takie dzieci i trudności na swojej drodze, z którymi może sobie poradzić. Pomijając fakt czy ktoś jest wierzący czy nie - te słowa są piękne, napawają mimo wszystko nadzieją, że damy radę.
Czytelniczka, o której wspomniałam jest młodą mamą, która dodatkowo walczy z poważną chorobą, a w wyniku epidemii z którą wszyscy zmagamy się, w ciągu dnia nie może liczyć na pomoc w opiece nad synkiem. To bardzo dużo wyzwań jak na jedną osobę i każdy w takiej sytuacji miałby wahania nastroju, chwile zwątpienia w sens tego, co robi, a nawet w sens samego życia. Jak uśmiechać się do swojego malutkiego dziecka, które z ufnością wyciąga do nas rączki, gdy jedyne o czym marzymy, to uciec z domu w spokojne miejsce? Miejsce, w którym bez skrępowania, bez wyrzutów sumienia będzie można leżeć do południa w łóżku, napić się w nim kawy, a na obiad zjeść chrupiącą margharittę oglądając komedię romantyczną lub "Seks w wielkim mieście". Miejsce w którym można chodzić w wyciągniętych dresach boso po trawie i pić ciepłą kawę na werandzie z widokiem na las, a może nawet jezioro. Idylliczna kraina w której wszystkie nasze troski znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Która z nas czasami nie marzy, by przenieść się do niej choćby na kilka godzin? Która z nas nie marzyła, by oddać dzieci pod opiekę babci na jeden dzień, żeby odpocząć. Odetchnąć od macierzyństwa, obowiązków domowych i po prostu zrobić coś dla siebie? Nie znam takiej kobiety-matki. Każda bez wyjątków miała momenty zwątpienia w siebie jako matkę, ale i jako kobietę.
Łeb do słońca
Każda z nas-mam mierzy się z innymi wyzwaniami i różnie sobie z nimi radzi. Pamiętam, jak po niespodziewanym porodzie nie mogłam dotknąć chłopców, jak byliśmy rozdzieleni i we trójkę walczyliśmy o powrót do zdrowia, a oni o życie. Pamiętam jak czytałam o tych wszystkich ważnych i mimo wszystko pięknych momentach po porodzie: kangurowaniu, karmieniu piersią, bliskości. Nic z tego nie doświadczyłam. Pierwsze tygodnie mojego macierzyństwa były przepełnione strachem o życie dzieci, walką o każdą kroplę mleka, "randkami" z podwójnym laktatorem i gonitwą, by zdążyć z dostawą mleka na oddział neonatologii w wyznaczonych porach. Pierwsze lata życia chłopców to dużo niepewności, kilkanaście pobytów w szpitalach, często w izolatkach, operacje. Bardzo trudne doświadczenia podczas których starałam się myśleć o tych pozytywnych zdarzeniach. O tym, że udało mi się wyjść z nimi na spacer bez żadnej pomocy, że wprowadziłam kolejny produkt do ich diety dla alergików, że poszli wcześniej spać, a my mieliśmy z mężem wolny wieczór. Wyobrażałam sobie te wszystkie wyprawy z plecakami na które będziemy jeździć i trzymałam się tych wizji kurczowo, mimo że zdarzało mi się płakać do poduszki ze zmęczenia, niepewności i tego, że zostałam mamą na cały etat, a przecież miałam szybko wrócić do pracy. Jednak te wszystkie wydarzenia sprawiły, że zaszły w moim życiu spore zmiany. Zaczęłam żyć świadomie. Paradoksalnie w tym chaosie i często intensywnej pracy przy bliźniakach w moim życiu zagościł slow life. I kiedy zastanawiałam się, czy to ma sens - bliźniaki i slow life, mój mąż powiedział, że tu właśnie jest miejsce na slow life i świadome życie. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłam tak blisko siebie jak teraz. Nigdy wcześniej nie czułam takiego wewnętrznego spokoju. Ostatnie lata były burzliwe, ale to czas, gdy doświadczyłam ogromu miłości, radości. To czas ogromnego rozwoju osobistego i pracy nad swoimi projektami w wolnych chwilach i często po nocach, bo co jeśli jutra może nie być?
Każda z nas zmaga się z innymi wyzwaniami i problemami. Dla mojej Czytelniczki jest to walka o każdy dzień życia, by jej synek mógł przytulać się do niej. By razem mogli odkrywać jak piękny jest ten świat, bo jest i warto codziennie znaleźć coś, co sprawi, że nasz dzień będzie dobry. Pachnące bzy, chrupiący chleb przyniesiony z piekarni lub upieczony we własnej kuchni. Spacery i oglądanie gwiazd, mimo że siedzimy na tarasie w zimowych kurtkach w połowie maja. Rozmowy z partnerem, mężem, a czasami wspólne oglądanie filmu, niekoniecznie ambitnego. Bo czasami warto sobie odpuścić i mając słabszy dzień włączyć nawet śmieszne filmiki na YouTube, jeśli dzięki nim uśmiechniemy się i zrelaksujemy. W trudnych chwilach nie zarzucajmy sobie, że jesteśmy złymi matkami, nie dokładajmy sobie dodatkowych zmartwień. Każdego dnia robimy tyle, ile możemy. Każdego dnia mamy inne pokłady energii oraz możliwości.
Dobrze jest żyć w zgodzie ze sobą i troszczyć się nie tylko o innych, ale także o siebie. Zwłaszcza, jeśli toczymy walkę z chorobą. Robimy to przecież nie tylko dla siebie, ale i naszych najbliższych. Pamiętam, jak Magda Prokopowicz walcząc z rakiem namawiała wszystkich dookoła, żeby dostrzegać piękno każdego dnia i wystawiać "łeb do słońca". Szukajmy piękna w tym prostym życiu. W tych wspólnych śniadaniach, przytulaniu się w łóżku z dziećmi do późnych godzin, czytaniu bajek i szukaniu dżdżownic na chodniku po deszczu. Pozwalajmy sobie na beztroskie bieganie boso po trawie nie zważając na padający deszcz i zarażajmy tą radością, tym uwielbieniem życia nasze dzieci. Doceniajmy to, co mamy, bo często mamy wszystko czego potrzeba by być szczęśliwym człowiekiem.
0 komentarze