Piękne, proste życie i nasza manufaktura radości
Ten rok jest niesamowity. Nieprzewidywalny, obfitujący w wiele niespodziewanych wydarzeń. Zmuszający do refleksji i częstych modyfikacji misternie utkanych planów. Chyba wszystkich nas zmusza do dużej elastyczności w działaniu i gotowości do zmian. Wystawia na ogromną próbę, uczy pokory i cierpliwości. To rok w którym część z nas układa na nowo swój system wartości, a niekiedy i życie.
Mimo niepewności co do przyszłości podszytej strachem chociażby o zdrowie (wbrew różnym opiniom to ono jest najważniejsze), to rok w którym jeszcze bardziej doceniam proste życie i realizuję swoje cele. I cieszę się, że wyrosłam z nastoletnich marzeń o torebkach z wielkim logo i butach z czerwoną podeszwą, które z rozrzewnieniem oglądałam w czasopismach dla kobiet. Dzisiaj o wiele bardziej doceniam rodzime rzemiosło. Produkty dobrej jakości nie muszą mieć wielkiego logo czy metki projektanta.
Dzisiaj szczególnie doceniam to, co wydaje się oczywiste. Dom, który udało nam się stworzyć w minimalistycznym stylu. Tą skrzypiącą, kilkudziesięcioletnią dębową podłogę, przez którą nie jeden raz obudziliśmy z mężem chłopców. Niewielką, przytulną sypialnię, w której naprawdę odpoczywam i z wielką ochotą zatracam się wieczorami w lekturze. Czuję ogromną wdzięczność, gdy myślę o tym, co wspólnie z mężem wypracowaliśmy w ostatnich latach. I gdy patrzę na naszych synów - młodych, pogodnych i ciekawych świata chłopców, którzy uwielbiają podróżować. Cieszę się, że udało nam się zarazić ich miłością do książek, których zakup przedkładają nad nowy samochodzik. Ze wzruszeniem spoglądam, gdy siadają na łóżku i zaczynają sami czytać swoje książki. Jednym z naszych sukcesów jest także wytłumaczenie im, że nie musimy kupować cały czas nowych książek, bo możemy wypożyczyć je z biblioteki. Jesteśmy w niej stałymi gośćmi i zdążyliśmy zaprzyjaźnić się już z paniami bibliotekarkami. Tym bardziej żałuję, że w najbliższych tygodniach nie będziemy mogli tam pójść.
Manufaktura radości
Kiedyś na jednym z blogów przeczytałam, że codzienność może dobijać i wpędzać w depresję. Odnoszę wrażenie, że w ostatnich tygodniach jesteśmy na nią jeszcze bardziej narażeni, dlatego też staram się jak mogę znaleźć w każdym dniu choćby jedną pozytywną rzecz, zdarzenie. Nawet w takich, kiedy łzy same cisną się do oczu i jedyne na co miałabym ochotę, to zakopać się pod kocem z powieścią w ręku. Wtedy moja produktywność jest zdecydowanie mniejsza, ale próbuję działać - robię to, co muszę, jednak bez zbytniego nadmiaru. Bez tzw. "przykręcania sobie śrubki" działam w swoim tempie i skupiam na tym, co naprawdę ważne. W takich dniach zamiast przerabiać wieczorem kolejny moduł kursu lub kończyć pisanie artykułu wybieram wieczór z mężem na kanapie. Włączamy stary film (klasyka sprawdza się zawsze:), zaparzam gorącą herbatę w ulubionym kubku, biorę koc i zaczynamy nasz domowy wieczór filmowy.
Doceniam to, że mogę zadzwonić do przyjaciółki i z łamiącym się głosem powiedzieć, że coś mnie przytłacza, że mam gorszy dzień. To, że mogę później ze spokojniejszą głową, wolną od negatywnych myśli usiąść z chłopcami na podłodze - bawić się i porozmawiać. Za to, że mój synek nadal chce zasypiać trzymając mnie za rękę, a pierwsze co robi rano to wspólne przytulanie.
Cieszę się, że każdy dzień zaczynamy od wspólnego śniadania i że zasada, iż mamy chociaż jeden posiłek w ciągu dnia zjeść we czwórkę sprawdza się. Doceniam te wszystkie wyprawy do lasu w weekendy, które praktykujemy od paru miesięcy. Jeden dzień spędzamy zawsze w lesie. Rano zjadamy gofry lub naleśniki, pakujemy przekąski na piknik, zestaw książek do samochodu dla chłopców i ich przyjaciół. Jedziemy na kilka godzin, by spacerować, zbiegać "z górki na pazurki", szukać grzybów, obserwować dzięcioła. Za każdym razem odkrywamy coś innego. Ostatnio była to czaszka jakiegoś zwierzęcia z pełnym uzębieniem i oglądanie popisów motocrossowców w środku lasu.
To wszystko niby błahostki, ale dzięki nim, a raczej dzięki docenianiu ich żyje mi się naprawdę dobrze. Nie oznacza to, że zrezygnowaliśmy z marzeń, z rozwoju i dalekich podróży. Po prostu zaczęliśmy bardziej doceniać też te niepozorne, zupełnie zwyczajne zdarzenia, bo dobre życie to nie wyścig po kolejne trofea i każdy dzień wypełniony fajerwerkami. Dobre i szczęśliwe życie to umiejętność cieszenia się i doceniania tego, co tu i teraz. To te proste radości dzięki którym na koniec dnia, leżąc już w łóżku możesz powiedzieć sobie "Kurczę, to był naprawdę dobry dzień".
2 komentarze
Fakt, dobre i szczęśliwe życie jest niezykle ważne.
OdpowiedzUsuńWarto cieszyć się z tego co jest tu i teraz, nawet jeśli dla niektórych to głupota
OdpowiedzUsuń